Przeskocz do treści

Powrót do naszego namiotu

05/09/2011

Wizyta profesor już za nami. Nasza najstarsza latorośl pokonała gościa i cały zespół z pracy Pani Mego Serca swoimi kulinarnymi popisami. Teraz będę drażnić opisem tej uczty. Na przystawkę szefowa kuchni zaserwowała bakłażany z grilla faszerowane serkiem z papryką chili, tartelinki z kozim serem, duszonym porem i czarnymi oliwkami oraz tatar (musiał być, bo to polski specjał). Danie  główne to polędwiczki wieprzowe w sosie kurkowym z babką ziemniaczaną. Do tego sałata z rukoli, pomidorkami, morelami i prażonym słonecznikiem oraz bób z miętą (rewelacja). No i desery: kawowa beza Pawłowej z malinami, sernik czekoladowo-waniliowy oraz mini szarlotki, żeby profesor spróbowała polskiego ciacha.  Było arcymiło i wielki stres, że w naszych niskich progach wielka profesor z Ameryki prysnął jak bańka mydlana. Pomysł Pani Mego Serca, aby pokazać jak mieszka zwykła polska familia, był strzałem w dziesiątkę. Bo czego w końcu oczekuje człowiek pośród obcych ludzi: żeby ktoś się z nim zaprzyjaźnił, a nie traktował jak gadający eksponat na sali wykładowej.
Ale ja nie o tym. Wspominam ostatnie dni, bo były wielce emocjonujące. Zaraz po wizycie wyjeżdżaliśmy z Panią Mego Serca do Krakowa na zjazd animatorów Spotkań Małżeńskich. To doroczne spotkanie zapamiętam poprzez jeden epizod, kiedy przydarzyło się Pani Mego Serca wspomnieć na szerszym forum o sposobie rozmów, które praktykujemy. Prąd przeszedł po sali. Półtorej godziny? Raz w tygodniu? Milczycie? Większość porzuciła główny temat i zaczęła dopytywać.
Najbardziej rozbawiły mnie stwierdzenia, że dialogu nie można zadekretować raz na określony czas. Że to jest kwestia spontanicznych potrzeb. Jasne, też tak się łudziłem, a potem okazywało się, że coś od miesiąca nam się nie schodzi usiąść i porozmawiać. Tylko nasz język robił się coraz bardziej warczący, a spojrzenia wilcze. Spontanicznie.
Zapytajcie sportowców, jak ćwiczą, jeśli chcą osiągnąć jakiś wynik. Albo zwykłych śmiertelników, którzy chcą mieć dobrą kondycję. Można zapytać też księży, w jaki sposób mają odmawiać brewiarz. Albo co zalecają nauczyciele, kiedy uczymy się języków obcych. Lub aktorzy, aby nie stracić dobrej pamięci. Odpowiedź jest dobrze znana i nikt jej nie lubi. Wszystkie te starania  mają wspólny mianownik: regularność. Dzięki niej można uchwycić i zatrzymać ten cudowny rytm. Jest  jak oddech, który w pewnym momencie staje się już nieświadomą potrzebą trwania w dobrym nawyku. To jest właśnie rytm jednego spotkania na tydzień. Moeller najbardziej skonfliktowanym małżeństwom zalecał nawet dwa razy na tydzień. Ja mu wierzę,  bo zwykle mają dużo rzeczy do wypowiedzenia.
Wierzę w sens regularności, ba, odczuwam go na własnej skórze. Po tym ostatnim, niezwykle wytężonym okresie, zwłaszcza dla Pani Mego Serca, nasza czwartkowa rozmowa jest jak namiot, w którym się chronimy przed deszczem wielu zdarzeń i przeżyć. Skrywamy się w nim, jesteśmy blisko i bezpieczni. Często – cieszę się, że mogę tak powiedzieć –  często zdarza mi się tęsknić do czwartku. Kiedy nie możemy rozmawiać w czwartek, czuję niepokój, naruszenie rytmu, potrzebę bliskości. To motywuje, aby skoncentrować się na terminie rezerwowym. Nie dać się zwieść pozornym przeszkodom, zakłóceniom, własnemu rozprężeniu. Pracować, ciągle pracować nad byciem ze sobą. I zbliżać się, ciągle się zbliżać do siebie i Pani Mego Serca.

No comments yet

Dodaj komentarz