Przeskocz do treści

O łatwości mówienia nad słuchaniem

07/09/2011

Ostatnio ktoś mnie zapytał: – Jak można mówić o sobie przez 45 minut? Jakby nie przymierzając przez godzinę lekcyjną. Albo przez jedną połowę piłkarskiego meczu. Kiedy zaczynaliśmy nasze rozmowy, nie znałem jeszcze innych książek oprócz “Prawda zaczyna się we dwoje”, gdzie opisana jest tylko taka forma rozmów. Nie wiedziałem, że nie zawsze i niekoniecznie trzeba mówić ciągiem przez trzy kwadranse, a druga strona ma słuchać w milczeniu. Więc trwaliśmy twardo w naszym postanowieniu i okazało się, że jest to możliwe. Może to dlatego, że każde ma za sobą doświadczenie swojej terapii, która polega przecież na gadaniu.
Dosyć szybko doświadczyłem, że o wiele łatwiej jest mówić o sobie, niż słuchać Pani Mego Serca. Bo mówienie jest czymś w rodzaju działania. Eksplorowaniem, badaniem siebie i naszej relacji. Zależy tylko ode mnie. Więcej, mam kontrolę nad tym, co się dzieje. Snuję tę nić wolno i mówię to, co chcę powiedzieć.  Co uznam za stosowne i możliwe do wypowiedzenia. Czasem też konieczne i niezbędne. Bo zdarzało się, że siadaliśmy do rozmowy we wzburzeniu, z wiszącymi jak głazy tematami, które złowieszczo trzeszczały prawie  tydzień nad nami i nie było czasu albo i chęci, aby się za nie zabrać. A teraz jest czas, aby mówić. Żeby wykrzyczeć nawet swoją prawdę, rację, wersję. Tak, z dystansu widać, że to żadna prawda, ale emocje bywają większe od tej wiedzy.
To co jest najcenniejsze, to przekonanie, że Pani Mego Serca nie przerwie, nie dopyta kąśliwie, nie zironizuje niczego. Milczy. “Musi słuchać”. Być może jej ciężko, tak jak mi, gdy słucham, ale trzyma się tej ramy. Mam do niej zaufanie, jestem w tym wypowiadaniu siebie bezpieczny niczym przy pisaniu listu.
Tak, to słuchanie jest trudne. Nie jeden raz tego doświadczałem – cała masa emocji wzbierała we mnie ogromnym ciśnieniem, gdy Pani Mego Serca mówiła. To mogło iść w dwóch kierunkach. Ona zaczynała pierwsza, a we mnie tyle -ansów i pretensji. Albo ja mówiłem pierwszy, a ona może chwilę do czegoś nawiązała, co moje, a potem mówiła to, co u niej ważne.
Można się zapytać: cóż to za dialog, jaka to rozmowa? Na pewno nie cios za cios. Nie wymiana zdań, żadna dyskusja. Ale kończąc każde z nas ma mapę siebie i współmałżonka. Mapę małżeństwa.  Dopiero coś się klaruje i układa. Gdzie jesteśmy i z czym. Potem, zwykle następnego dnia dopowiadamy, dopytujemy. Ale fundamenty pod rozumienie kładziemy w milczeniu.

3 Komentarze leave one →
  1. 09/09/2011 8:29 pm

    O łatwości mówienia nad słuchaniem? O nie. Nie, nie, nie.

    Mimo mojego doświadczenia terapii.

    Przy słuchaniu więcej zależy ode mnie. Poznaję kawałek świata Męża i to ja decyduję o tym, co z tym zrobię. I wiem, że chcę to przyjąć, spróbować zrozumieć.

    Mówienie wiąże się z dużym ryzykiem. Jakie będą konsekwencje? To już nie zależy ode mnie.

    Doświadczenie terapii indywidualnej, tego gadania o sobie, skłoniło mnie do pójścia na terapię grupową. Z zamiarem właśnie słuchania. I też poznawania siebie przez słuchanie osób w jakiś sposób podobnych do mnie.

    • 10/09/2011 9:10 pm

      To, ciekawe, że mamy tak różne spojrzenia na ten temat. Może to się bierze z różnych doświadczeń mówienia o sobie i jego konsekwencji w historii naszego życia. A może to różnica umiejętności słuchania. Łapię się wielokroć na tym, że nie potrafię słuchać Pani Mego Serca, że jest mi trudno, zagarniają mnie jakieś emocje, skojarzenia, moje tematy i już nie jestem przy niej. Słowem siedzę, patrzę na nią, ale wytrwać w tej obecności trudno.

      • 11/09/2011 6:43 am

        Jeden z moich problemów, który utrudnia mi m.in. mówienie, to mocny mechanizm, który zakazuje mi bycia przyczyną czyjejś złości, niezadowolenia, zniecierpliwienia, irytacji itd. Czasem jestem przekonana, że taka właśnie byłaby reakcja na moje słowa, a czasem nie wiem, ale też nie chcę ryzykować. Jedynie milczenie wydaje mi się być „bezpieczne”.

        cd prywatnie

Dodaj komentarz