Przeskocz do treści

O milczeniu i słuchaniu raz jeszcze

11/09/2011

Jakoś tak się składa, że rozmawiamy ostatnio o zasadach rozmów z przyjaciółmi, próbując ich zachęcić do tej szczególnej gimnastyki. I znowu powróciło milczenie, jako przeszkoda trudna do pokonania. – Bo jak tak może być, kiedy on ocenia, przekręca, oskarża, a ja mam milczeć w tym czasie?
Był taki czas przed rozmowami, kiedy opanowaliśmy – jak się nam wydawało – zasady dialogu i bardzo często ich „używaliśmy”. Służyły one w praktyce  do zwalczania drugiej strony. Zwłaszcza ja – wyspecjalizowany w analizie tekstów wszelakich – rozwijałem swój kunszt. Pani Mego Serca, co próbowała powiedzieć, to otrzymywała ripostę: interpretujesz, oceniasz, co za ironia, to nie są uczucia… Im temat był trudniejszy,  podobnych mechanizmów obronnych było więcej. Nasz wóz stał w miejscu, koła boksowały w błocie i pogrążały się coraz głębiej i głębiej. Kompletne utknięcie. Jak się już wszystko zagotowało, wykipiało i ciśnienie spadło – po dwóch, trzech dniach – na zgliszczach tego „dialogu” byliśmy w stanie dostrzec majaczący się cel czy potrzebę, o którą pierwotnie nam chodziło.  Ależ to było męczące!
Żeby słuchać, trzeba milczeć. Nie ma innej opcji. Ja przynajmniej nie znam. Nawet jak Pani Mego Serca czasem oceni albo zironizuje, puszczam to między uszami,  milczę, choć się nie zgadzam. Może to jest forma przebaczania, nie tego przez wielkie „P”, ale takiego małego, zwyczajnego, które jest do dialogu potrzebne jak powietrze, albo smar gdy trochę piachu zaprószy się w tryby.   Nawet jak to co słyszę, wybija mnie ze słuchania, to moje milczenie pozwala jej wyrazić siebie i trwać w przekonaniu, że akceptuję ją, jaka jest. Czuje się dzięki temu bezpieczna. Może mówić, otwierać przede mną.
Dynamika zwykłej rozmowy, w której uprawia się  małżeński ping-pong jest w istocie kompletnie chaotyczna i  prowadzi donikąd. Ty mnie oskarżyłeś za wczoraj, to ja cię ocenię za przedwczoraj, co spowoduje, że powiem „ciepłe słowo” o twojej matce, a ja zrewanżuję się czymś o twojej siostrze. I tak się kręci ten młynek. Bodziec za bodziec, akcja  – reakcja. Kiedy wprowadzamy zasadę milczenia, to dajemy sobie szansę – tylko szansę, że ostygniemy choć trochę w tym milczeniu. Nie wyślemy natychmiast rewanżującego komunikatu. Po  chwili, kiedy Pani Mego Serca wypowie się do końca, jest możliwość, że zrozumiem jej postępowanie i słowa, a moje uczucia  nie popchną mnie do kontry.
Drugi zarzut dotyczący milczenia dotyczy niemożliwości dopytywania, aby zrozumieć współmałżonka. Z dopytywania wynika tylko wybicie z rytmu mówiącego i nic więcej. Polecam zrobienie sobie ćwiczenia pt. „Co robiłeś dziś rano?” Jedna  strona opowiada, a druga dopytuje o szczegóły i swoje skojarzenia. Weźmy taki przykład:
– Co robiłeś dziś rano?
– Pojechałem z Piotrem na ryby.
– Co u niego słychać?
– Stracił pracę.
– Jak to, przecież był jedynym specjalistą w mieście?
– Tak, ale korporacja zamknęła oddział.
– Patrz, jak fortuna kołem się toczy…
Zobaczcie, ile czasu zajmuje to banalne opisanie poranka i jak niewiele zostało powiedziane na pierwsze pytanie.Po  drugie każde pytanie, powoduje, że rozmowa dryfuje w nieokreślonym kierunku, odrywając mówiącego od tematu, na który miał zamiar się wypowiedzieć. Kiedy mamy mówić w małżeństwie  o swoim intymnym świecie, jeszcze trudniej trzymać się tematu, bo mówienie o sobie jest trudne,więc chętnie korzystamy, żeby od niego uciec w dygresje. Pytania wybijają z rytmu, odrywają od tego, co chce się powiedzieć,  mówiący traci kontrolę nad swoim wątkiem. Chyba, że słuchacz milczy, wówczas nie ma okazji do dygresji z zewnątrz, pozostaje tylko samodyscyplina.
Czy milczenie jest sprzeczne z zasadami dialogu? Moim zdaniem wcale. Jest raczej ramą, formą w której dialog może się właśnie toczyć dokładnie wg zasad. Pozwala nie oceniać, nie dyskutować,  umożliwia dzielenie się i rozumienie mówiącego. Tak jest przynajmniej w naszym przypadku.

No comments yet

Dodaj komentarz